Komentarze nie są potwierdzone zakupem
Arkady Fiedler ryzykował życie w nurtach rzek pełnych aligatorów, Olgierd Budrewicz o mały włos, a spadłby do wodospadu Wiktorii w Rodezji, innym razem zaś zsunął się na dno przepaści w Andach. Tony Halik omal nie umarł z pragnienia, a Wojciecha Cejrowskiego w każdej chwili mogła użreć la viuda negra czy zaatakować (wchodząc cichcem pod paznokieć) afrykańska pchła ziemna. Moja konfrontacja z żararaką w argentyńskiej prowincji Misiones skończyła się tylko silnym krwotokiem, a z pajęczakiem w La Ceiba w Hondurasie, sepsą. Jednakże aligatory, żararaki, skorpiony i ryczące wodospady to nic w porównaniu z ryzykiem, jakie niesie ze sobą spotkanie z ukrywającym się przywódcą rewolty Indian, peruwiańskim prokuratorem ścigającym bandytów spod znaku Sendero Luminoso, przekupnym sędzią meksykańskim czy narcotraficantes z Copacabany nad jeziorem Titicaca w Boliwii.
Nie ma bowiem wątpliwości, że najniebezpieczniejsze są kontakty z ludźmi.
Z moich licznych globalnych poszukiwań guza, jak na razie, wychodziłem cało. O tym jak mi się to udawało, proszę przeczytajcie i oceńcie sami.
Jan M. Fijor